
źródło www.sylveco.pl
Mam do tego kremu całkiem niewielki sentyment z tego względu, że jest to pierwszy produkt, który zagościł w moich zbiorach kosmetycznych i był całkowicie naturalny.
Sylveco to polska firma, specjalizująca się (chyba jako jedyna, choć pewności nie mam) w produkcji kosmetyków opartych na betulinie, czyli substancji naturalnie występującej w korze brzozy. Chociaż zasób ich produktów jest w dalszym ciągu niewielki, to firma prężnie się rozkręca.
Przechodząc do samego sedna, ww krem ma zadanie łagodzić podrażnienia, utrzymywać odpowiedni poziom nawilżenia skóry i zwiększać jej elastyczność. Jest to produkt w cenie nie wyższej niż 30zł, więc jeśli faktycznie obietnice są potwierdzone, to jest to cud, nie krem. Należy jednak pamiętać, że to co pasuje stu osobom, niekoniecznie podpasuje mi.
Co ten produkt zrobił dla mnie?
Tu pojawiam się ja - czyli wyjątek od reguły. Mogę się wypowiedzieć tylko i wyłącznie na podstawie zużycia kremu przeze mnie samą. Z perspektywy mojej cery, czyli generalnie mieszanej, ale bardzo ciężkiej do utrzymania w ryzach, przy pierwszym podejściu spisał się na medal. Dokonał wtedy dla mnie niemożliwego - wyrównał koloryt, PIERWSZY RAZ coś nawilżyło moją twarz i nie kosztowało majątku, nawet bym się upierała, że i zaskórniki mi trochę zniwelował. Druga sprawa, to piekielna wydajność, gdyż krem rozprowadza się leciutko, więc nie trzeba go wiele, co tak krótka data ważności (pół roku) jest niestety raczej minusem, bo nie wiem jak Wy, ale ja lubię sobie 'dobre' kosmetyki stosować sezonowo - zarówno dzisiaj, jak i za rok. Wtedy dałabym temu kremowi medal, wychwalałabym pod niebiosa. Jednak dzisiaj mam do niego kilka zastrzeżeń.
Po pierwsze - betulina. Brzoza jest rośliną piekielnie uczulającą. Jak to się odnosi do stosowania kremu z tym składnikiem? Może i ktoś po przeczytaniu działania stwierdzi, że to krem dla niego, ale nigdzie ni ma reakcji, że nie wywoła on alergii. Brzoza to w końcu brzoza. Po drugie - lekkość. Z tym to bym się akurat nie zgodziła. Lekki to dla mnie krem, który wchłania się do matu i nie czuje się go w ciągu dnia na twarzy. O ile przy cerze suchej zapewne by sie wchłonął, tak przy tłustej czy mieszanej będzie siedział perfidnie na twarzy. Można go przypudrować, ale nie każdy ma na to ochotę. A przy tym trzeba pamiętać, że pod podkład rozświetlający w ogóle się nie nadaje i tu nawet puser nie pomoże. Trzy - wspomniana wcześniej data ważności. Pół roku to zdecydowanie zbyt krótko na zużycie go w sytuacjach awaryjnych - no chyba, ze ktoś ma awarie twarzy pół roku dzień w dzień. Dlatego jest to produkt typu "kupiłam i cokolwiek się nie stanie, muszę go zużyć". Cztery - chyba największy minus. Niestety, krem kupiony powtórnie, po przerwie nie zrobił z twarzą zupełnie nic, prócz codziennego jej nabłyszczania.
Nie skreślam produktu całkowicie, zapewne wrócę do niego (może) na okres nadchodzącej zimy. Jest tani, w stosunku do kosmetyków LPR, choć jakościowo różne, to różnica cenowa drastyczna. I głównie dlatego polecam kupić i przetestować - jest to naprawdę godny uwagi produkt, tylko trzeba wiedzieć jak do niego podejść.
Masia