sobota, 26 lipca 2014

Sylveco, Lekki krem brzozowy

Lekki krem brzozowy
źródło www.sylveco.pl
 
 
Mam do tego kremu całkiem niewielki sentyment z tego względu, że jest to pierwszy produkt, który zagościł w moich zbiorach kosmetycznych i był całkowicie naturalny.
 
Sylveco to polska firma, specjalizująca się (chyba jako jedyna, choć pewności nie mam) w produkcji kosmetyków opartych na betulinie, czyli substancji naturalnie występującej w korze brzozy. Chociaż zasób ich produktów jest w dalszym ciągu niewielki, to firma prężnie się rozkręca.
 
Przechodząc do samego sedna, ww krem ma zadanie łagodzić podrażnienia, utrzymywać odpowiedni poziom nawilżenia skóry i zwiększać jej elastyczność. Jest to produkt w cenie nie wyższej niż 30zł, więc jeśli faktycznie obietnice są potwierdzone, to jest to cud, nie krem. Należy jednak pamiętać, że to co pasuje stu osobom, niekoniecznie podpasuje mi.
 
Co ten produkt zrobił dla mnie?
 
Tu pojawiam się ja - czyli wyjątek od reguły. Mogę się wypowiedzieć tylko i wyłącznie na podstawie zużycia kremu przeze mnie samą. Z perspektywy mojej cery, czyli generalnie mieszanej, ale bardzo ciężkiej do utrzymania w ryzach, przy pierwszym podejściu spisał się na medal. Dokonał wtedy dla mnie niemożliwego - wyrównał koloryt, PIERWSZY RAZ coś nawilżyło moją twarz i nie kosztowało majątku, nawet bym się upierała, że i zaskórniki mi trochę zniwelował. Druga sprawa, to piekielna wydajność, gdyż krem rozprowadza się leciutko, więc nie trzeba go wiele, co tak krótka data ważności (pół roku) jest niestety raczej minusem, bo nie wiem jak Wy, ale ja lubię sobie 'dobre' kosmetyki stosować sezonowo - zarówno dzisiaj, jak i za rok. Wtedy dałabym temu kremowi medal, wychwalałabym pod niebiosa. Jednak dzisiaj mam do niego kilka zastrzeżeń.
Po pierwsze - betulina. Brzoza jest rośliną piekielnie uczulającą. Jak to się odnosi do stosowania kremu z tym składnikiem? Może i ktoś po przeczytaniu działania stwierdzi, że to krem dla niego, ale nigdzie ni ma reakcji, że nie wywoła on alergii. Brzoza to w końcu brzoza. Po drugie - lekkość. Z tym to bym się akurat nie zgodziła. Lekki to dla mnie krem, który wchłania się do matu i nie czuje się go w ciągu dnia na twarzy. O ile przy cerze suchej zapewne by sie wchłonął, tak przy tłustej czy mieszanej będzie siedział perfidnie na twarzy. Można go przypudrować, ale nie każdy ma na to ochotę. A przy tym trzeba pamiętać, że pod podkład rozświetlający w ogóle się nie nadaje i tu nawet puser nie pomoże. Trzy - wspomniana wcześniej data ważności. Pół roku to zdecydowanie zbyt krótko na zużycie go w sytuacjach awaryjnych - no chyba, ze ktoś ma awarie twarzy pół roku dzień w dzień. Dlatego jest to produkt typu "kupiłam i cokolwiek się nie stanie, muszę go zużyć". Cztery - chyba największy minus. Niestety, krem kupiony powtórnie, po przerwie nie zrobił z twarzą zupełnie nic, prócz codziennego jej nabłyszczania.
 
Nie skreślam produktu całkowicie, zapewne wrócę do niego (może) na okres nadchodzącej zimy. Jest tani, w stosunku do kosmetyków LPR, choć jakościowo różne, to różnica cenowa drastyczna. I głównie dlatego polecam kupić i przetestować - jest to naprawdę godny uwagi produkt, tylko trzeba wiedzieć jak do niego podejść.
 
 
 
Masia


czwartek, 24 lipca 2014

Krótka historia skóry

Historia mojej cery zaczyna się w podstawówce. Kiedy dziewczynki zaczynały wyglądać jak panienki, ja też chciałam. Tylko zaczął pojawiać się problem z buzią. Przetłuszczała się niemiłosiernie. Grzywka, której byłam zawsze wierna, po kilku godzinach wyglądała jak po olejowaniu. Wtedy nie robiłam z cerą nic. Żadne kremy, żadne oczyszczanie, po prostu woda z mydłem. I w pewnym momencie zaczął się problem z pryszczami. Pojawiły się dosłownie wszędzie. Prócz całej twarzy (potrafiły wyskoczyć nawet na brwiach) usiany nimi był dekolt i całe plecy. Wstyd było się pokazywać. Niestety rówieśnicy sprawy nie ułatwiali, bo śmiali się ze mnie permanentnie W gimnazjum mama zaprowadziła mnie do dermatologa. Zalecił tetralysal, odwiedziny u kosmetyczki, delikatne mycie twarzy i lekkie kremy. Po antybiotyku było super - kilka kuracji, ale jak to antybiotyk, efekty były tylko podczas zażywania tabletek, a i w pewnym momencie organizm się przyzwyczaił. Właśnie wtedy pojawiły się pierwsze zaskórniki. Przy nosie i zaraz pod kącikami ust. Troche wyciskałam, troche nie, wolałam sprawę zostawić kosmetyczce, która i tak dzis zostawiła mi przepiękne rozszerzone pory i blizny. Sama na sobie testowałam niektóre kosmetyki, Under20, fluidy, cuda wianki, moja twarz nadal nadmiernie się przetłuszczała (nie problem w stylu "po 8h świeci mi się czubek nosa" - ja miałam całą twarz tłustą po godzinie), żadne kremy matujące nie dawały sobie rady. I tak systematycznie ilość zaskórników się powiększała. Przełom w tym nastąpił w liceum, kiedy mama zaprowadziła mnie do ginekologa. Dzięki niemu uzyskałam piękną buzię bez ropnych pryszczy, zaczęłam się sobie bardzo podobać. Tak bardzo skupiłam się na pryszczach, że zaskórniki wymknęły mi się spod kontroli. Moje zaskórniki są na całej twarzy. Praktycznie z każdego pora wystaje czarny łepek. Sa nimi usiane całe policzki, całe czoło, cały nos i broda. Jedyne miejsce, w których ich nie ma, to linia żuchwy.Przerobiłam wszystkie dostępne na rynku maseczki, peelingi, obecnie używam tylko glinki marokańskiej jako maseczka. Smarowałam buzię mlekiem wiele miesięcy, tonikiem pichtowym, stosowałam kremy z kwasami, delikatnie oczyszczam twarz - a one są nadal. Dzisiaj moim problemem są właśnie wspomniane zaskórniki i przetłuszczanie całej twarzy (nie tylko strefy T). Twarzy nie wysuszam, systematycznie ją nawilżam. Jest można powiedzieć "ZDROWA". 
Generalnie moja skóra to trudny zawodnik. Lata wysuszania zrobiły swoje, jest wrażliwa, a nadwrażliwa staje się zupełnie niezależnie ode mnie. Wystarczy jeden mały czynnik, żeby wywołać totalny sajgon na mojej twarzy. 
Pomagam sobie kosmetykami, świeżym powietrzem, w miarę zdrowym odżywianiem. I ciągle walczę.

środa, 23 lipca 2014

Kontakt

Kontakt wyłącznie pod blogowym adresem mailowym:


masiowe.kosmetyki@gmail.com

Słów kilka






Masia, a konkretnie Magdalena.

Prawie wrocławianka, studentka kierunku zupełnie niezwiązanego z tematyką bloga.

Wieczny zapominacz i roztrzepaniec, lekkoduch do potęgi.

Lubię poczytać, pojeździć na rowerze, popływać, ale pograć na kompie też lubię :D

Blog powstał ze spontanicznej myśli, ale i chęci przekazania innym tego, co wiem. Chciałabym podzielić się moją wiedzą na temat walki z bardzo kapryśną cerą, niemniej kapryśnymi włosami i własnym doświadczeniem w kwestii sprawiania, by cały organizm czuł się dobrze.

Zapraszam serdecznie :)