sobota, 17 stycznia 2015

Oszczędzanie na kosmetykach - kiedy to możliwe, a kiedy nie (cz. 1)

Dzisiaj będzie parę słów na temat kwestii, z którą nie zgadzają się wszystkie zagorzałe testerki nowych kosmetyków (długa opowieść, więc post zostanie podzielony). A konkretniej mam na myśli - starać się oszczędzać na nich czy sobie folgować do woli?
 
Mama mi wielokrotnie opowiadała, że kiedyś nie było problemu z kosmetykami, na zasadzie, że ich nie było wcale. Królowały szampony Familijne, szare mydło i krem Nivea. Dzisiaj nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić tej biedy i nędzy, a jednak kobiety używały tylko tego co miały w domu i nie narzekały - dzisiaj zdarza mi się na ulicy spotykać starsze panie, które lata młodość przeżywały właśnie w czasach z opowieści mamy i ich twarze są naprawdę do pozazdroszczenia. Oczywiście nie jest tak, że kobiety nie kombinowały. Co szczęśliwsze, które posiadały rodzinę zagranicą,  stać było na drogie kremy, perfumy, kosmetyki do makijażu. Wszyscy im zazdrościli. W zasadzie taki podział na lepiej i gorzej wyglądające trzyma się do tych czasów, tylko dzisiaj głowa boli od wszystkich zapachów, kolorów i cudownych składników będących w składach kosmetyków. I tu dochodzę do sedna sprawy - ten, kto w najmniejszym stopniu nie interesuje się obietnicami producentów kosmetyków nie ma prawdopodobnie pojęcia o tym, jak doskonale potrafimy dawać robić się w bambuko.
 
Wchodząc do pierwszej lepszej drogerii, powiedzmy Rossmanna, zauważamy mnogość kosmetyków tego samego rodzaju. Różnią się tylko producentem, opakowaniem i ceną. Przyjrzenie się sprawie zagwarantuje nam, że składami nie różnią się prawie wcale, ale cenami już mocno. Z czego to wynika? Z marketingu. Z tego, żeby można było zafundować sobie reklamę płynu micelarnego, trzeba podnieść delikatnie jego cenę. Ja sama przekonałam się, że najbardziej wartościowy kosmetyk to ten, który znika z półek sklepowych jak świeże bułeczki, ale nie jest reklamowany w żadnym medium.

Czy faktycznie trzeba inwestować w drogie kosmetyki, by mieć gwarancję ich skutecznego działania? Nie.

Przede wszystkim trzeba obserwować siebie i wyciągać wnioski, co najbardziej pasuje naszym włosom, ciału czy twarzy. I dzięki temu wiadomo, czy w daną kategorię kosmetyczną faktycznie trzeba inwestować grube pieniądze.

1. Ciało.
Jeśli chodzi o kwestię mycia, czy faktycznie musimy wydawać gruuuube pieniążki na produkt, który chwilę pobędzie na naszej skórze, a za chwilę zostanie spłukany wodą? Zdania są podzielone. Mniej wymagające skóry zadowolą się żelem z Isany za 2,50 zł w promocji, inne zaś będą potrzebowały "nawilżenia", które dają tylko produkty z Dove czy Palmolive. Nie mam zamiaru krytykować kupowania droższych kosmetyków, uważam że jak kogoś stać, to wybór należy do niego. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że z reguły ta lepszość droższego produktu wynika z obecności w składzie najtańszych emolientów (np. gliceryny, która kosztuje przysłowione grosze), a jednak różnica w cenie pomiędzy tym droższym a tańszym produktem oscyluje w granicy kilkunastu złotych. A przecież efekt jest ten sam.
Z nawilżaniem skóry po kąpielu jest już troszkę inna sprawa. Tutaj trzeba faktycznie spojrzeć na potrzeby skóry, bo czasem do jej nawilżenia wystarczy po prostu dobry żel do kąpieli. Jeśli jednak to za mało, trzeba szukać innych rozwiązań. I tu naprzeciw wychodzą dziesiątki marek drogeryjnych, które oferują ekstra balsamy do ciała za duże i małe pieniądze, i w tym przypadku również to co droższe nie zawsze daje gwarancję jakości. Przykład - balsamy do spłukiwania Nivea. Boom był taki, że gdy się pojawiły w drogeriach, kobiety brały po kilka, nie zastanawiając się czy ten produkt w ogóle się sprawdza. Jaki był efekt tego zachwytu, możemy znaleźć na wielu blogach. Wracając, bywaja też skóry mocno wymagające i nie zawsze to co tanie na pewno się sprawdzi. Raz mama wyczaiła w SP bardzo tani balsam Emolium. Ulubieniec totalny, szybko się zaczął, szybko skończył i choć nic mu nie dorównuje, nie jestem w stanie wydawać co dwa tygodnie na niego ok.50 zł. Wiem, coś za coś.
Peelingi ciała sa jedną z najtańszych i nadal skutecznych rzeczy. Wiadomo, że jak ktoś chce wydać pieniądze, to i za mąkę zapłaci 200 zł. Głównym składnikiem wielu peelingów jest cukier, a jak wiemy, nie jest on zbyt drogi. Czasem firmy inwestują w inne substancje ścierające, podnosząc tym cenę, ale efekt i tak jest ten sam. Bywa, że ktoś nie chce inwestować w produkt, który się zużywa i woli coś nieśmiertelnego - korzystając ze wschodnich kultur można nabyć za parę złotych rękawicę Kessę, która zdziera martwy naskórek koncertowo, ani trochę się przy tym nie niszcząc.


cdn.

wtorek, 13 stycznia 2015

O filtrach słowo na zimę

źródło: www.wizaz.pl
 
 
O filtrach przeciwłonecznych powiedziano już praktycznie wszystko. Rozłożono je na części pierwsze, ponarzekano, pochwalono, skrytykowano, oskarżono o powodowanie nowotworów, ale w niebiosa też już je wyniesiono. Co chwilę pojawiają się nowi eksperci w tym temacie, którzy mącą w głowie do takiego stopnia, że człowiek już nawet nie wie gdzie szukać prawdy.
 
Ja nie mam zamiaru mówić tego, co wszyscy, dokonywać podziałów ani tym podobnych. Pokrótce powiem z czym to się je, a potem powiem, o co mi właściwie dzisiaj chodzi.
 
Filtry dzielimy na fizyczne i chemiczne. Pierwsze, nazywane również mineralnymi, polegają na odbijaniu promieni słonecznych, tworzą na powierzchni skóry błyszczące "ekrany". To są właśnie te mniej przyjemne filtry. Bardzo bielą, bardzo się błyszczą i to niezależnie od typu skóry, bywają mocno komedogenne i są najczęściej polecane do stosowania na buzie dzieci, ze względu na zawartość naturalnych składników zapewniających ochronę przeciwłoneczną. No i, przede wszystkim, są bardzo tanie.
Filtry chemiczne działają na zasadzie pochłaniania promieni słonecznych i zamieniania ich na niegroźną energię cieplną. Filtry te wnikają w naskórek, przez co są prawie idealne - nie bielą, nie błyszczą się, idealnie współpracują z makijażem. Prawie idealne, ponieważ ze względu na obecność substancji chemicznych są mocno drażniące, nie nadają się dla alergików. No i są drogie.
 
Zmierzając do sedna, ostatnio doszłam do wniosku, że od kiedy łuszczy mi się buzia tej zimy, narażam skórę na promieniowanie i niczym jej nie chronię. Tylko problem w tym, że jak mam rano wstać, nałożyć krem, filtr, podkład, puder, to okropnie mi się nie chce. Dlatego pomyślałam, że połączę kilka w jedno. I tu pojawiają się schody.
 
Zwykły filtr chemiczny - wygoda na plus, ale nie zakrywa nic. O tej porze roku moja cera wariuje strasznie, pojawiają się czerwone plamy, koloryt jest nierówny, dlatego brak lekkiego podkładu nie wchodzi w grę. Więc wracamy do punktu wyjścia, czyli nakładaniu kilku warstw naraz.
 
Barwiony filtr mineralny - będzie się błyszczał i lepił. Takich filtrów jest bardzo mało na rynku, a jak już są, to w tragicznych kolorach, z reguły pomarańczowych. Dodatkowo będzie się ścierał szybciej niż inny, powstaną plamy, a nie zawsze mamy stały dostęp do lustra by móc uzupełnić ubytki. Trzeba co kilka godzin ponawiać aplikację, mocno go matowić, ale jest tani. Tylko pojawia się inny problem - w filtrach barwionych nie jesteśmy w stanie nałożyć zalecanej ilości filtra nie robiąc przy tym efektu maski.
 
Azjatyckie kremy BB - przyjemne z pożytecznym - filtry (wielokrotnie bardzo wysokie) i podkład w jednym. Problemem jest to, że trzeba je matowić, bo zawierają filtry mineralne. No i oczywiście dostępność i obecność dość konkretnej chemii w składzie. Na plus trwałość i wydajność oraz możliwość wyboru krycia.
 
Jak widać, nie doszłam do rozwiązania. Najlepszy dla mnie na tę chwilę byłby barwiony filtr chemiczny. Przeskoczyłabym cenę, nieodpowiednią barwę. Tylko takiego filtra nie ma :)


wtorek, 6 stycznia 2015

Natura nie pozwoli się oszukać

 źródło: www.medsos.pl
 
 
Dzisiaj chciałabym pomówić troszkę na temat mitów włosowych, które można spotkać w internecie. Na myśli mam konkretnie ten o tym, że każde włosy przy dbaniu o nie można zamienić w grube, gęste i zdrowe.
 
 
Dlaczego jest to bzdura? Na wygląd włosów wpływ mają dwie zasadnicze sprawy: geny i sposób, w jaki dbamy o nasze włosy. Jak tę drugą kwestię możemy trochę poprawić, tak tej pierwszej nie ruszymy w żaden sposób. To geny w głównej mierze warunkują wygląd naszej czuprynki. Czy będzie ona czarna, brązowa, ruda czy blond, czy będzie jej dużo czy mało, czy się spuszy czy będzie odpowiednio dociążona. Każdy z nas rodzi się z całkowicie zdrowymi włosami i początkowo, przez kilka lat naszego życia dba o nie mama. To, czym je myje, jak często i w jaki sposób rzutuje na to, co będzie się z włosami działo w latach późniejszych. Później pod wpływem hormonów skóra głowy zaczyna się przetłuszczać lub też przeciwnie, jest bardzo sucha i w tym momencie zaczyna się nasza praca nad kondycją włosów. Jak już wspomniałam, to w genach jest informacja o tym, jak będą nasze włosy wyglądać w przyszłości. Każdy rodzaj włosa to jego konkretna specyfika. Włos jasny, blond jest włosem najcieńszym, najbardziej podatnym na uszkodzenia. A szkodzi mu dosłownie wszystko - wiatr, deszcz, słońce. O tym mogę mówić dużo, bo sama mam z nimi duże utrapienie :) Wystarczyły dwa tygodnie w sierpniu w Turcji bez odpowiedniej ochrony, a do dzisiaj nie mogę doprowadzić ich do porządku. Ale plusem jest, że włosów jasnych jest zawsze na głowie najwięcej, tylko z powodu ich "cienkości" z reguły wydają się taką marną czuprynką. Włosy rude są bardzo podobne w budowie do włosów brązowych. Rude zawsze najpiękniejsze są niestety farbowane, bo naturalne są jednak ubogie w pomarańczowy pigment. Ale brązowe to kolor, który od zawsze mi się bardzo podobał, zarówno u kobiet i mężczyzn. Podziwiam więc włosy mojej ulubionej prywatnej blogerki, Strelicji, i gorąco kibicuję dbaniu o nie, by były tak samo zachwycające jak te sprzed 20 lat :) Czarne włosy są z natury najgrubsze, najrzadsze (choć optycznie ma się przeciwne wrażenie) i najbardziej odporne na wszelkie zabiegi wykonywane na nich, suszenie, prostowanie czy przesadne tapirowanie.
 
Czego nie zrobiła natura, próbujemy nadrobić odpowiednią pielęgnacją. Nie jestem tego przeciwniczką, a zagorzałą pasjonatką. Dzięki temu po kilku latach niekoniecznie świadomej pielęgnacji udało mi się uzyskać kitkę dwa razy grubszą w obwodzie niż ma moja siostra. Wszelkie dostępne na rynku preparaty mają właśnie na celu poprawę stanu naszych włosów. Wcierki czy łykane suplementy diety spowodują wzrost baby hair lub posiadanych już włosów, ale na to trzeba uważać - skóra głowy ma ograniczoną powierzchnię i z reguły jest tak, że coś musi wypaść, zanim coś nowego urośnie. Odżywki i maski nawilżają włosy i wygładzają ich powierzchnię, sprawiają że są miękkie i lejące. Najlepiej włosom robią zaś oleje, odbudowują ich strukturę, nawilżają, dociążają i nabłyszczają włosy.
 
Ale mimo wszystko i tak doprowadzimy czuprynkę tylko do pewnego stanu polepszenia, jeśli w genach zawarta jest informacja o cienkich włosach, to one takie zostaną mimo wielu zabiegów. Mogą być zdrowe, ale nadal pozostaną cienkie. Dlatego też jeśli komuś się wydaje, że jego włosy "zgrubły" bardziej niż zwykle, najlepiej jest umyć je szamponem-zdzierakiem przez kilka dni pod rząd i dopiero wtedy widać, jakie one są naprawdę :)

niedziela, 4 stycznia 2015

Złe używanie kosmetyków #1 - szampon do włosów

Czyli nowy cykl o złym korzystaniu z kosmetyków lub używaniu ich niezgodnie z przeznaczeniem.

Przeglądając wiele stron internetowych, for, blogów, zauważyłam że dziewczyny/kobiety testując nowe kosmetyki psioczą na nie ile wlezie, nie zastanawiając się nad tym, czy faktycznie dany kosmetyk jest przez nie stosowany prawidłowo. Chciałabym zatem odnieść się do tej kwestii i trochę na ten temat pomówić.

żródło: www.agito.pl
 
 

Szampony do włosów to do tej pory bardzo kontrowersyjny temat, ze względu na stale powiększające się grono włosomaniaczek. Każdy składnik szamponów został dogłębnie zanalizowany, zaprotestowano przeciwko stosowaniu SLSów, alkohol ma wysuszać włosy, a oleje te włosy obciążają (co jest tym śmieszne, że oleje to substancje najbardziej odbudowujące strukturę włosa).

Przede wszystkim nalezy zwrócić uwagę na to, że szampon NIGDY nie jest do włosów, zawsze do skóry głowy. Skąd wiadomo - należy kiedyś podejść do lustra, odgarnąć włosy i przyjrzeć się skórze głowy. Po pierwsze, przetłuszczanie zaczyna się właśnie na niej. Fakt, zauważamy czasem osoby, których włosy wiszą w strąkach na całej długości, ale jest to kwestia dopuszczenia do takiego stanu poprzez długie niemycie, aniżeli przetłuszczania włosów. Po drugie, łupież. Białe płatki pojawiają się na powierzchni skóry pomiędzy włosami, a zauważyć je możemy na długości tylko ze względu na ich przemieszczenie. Każdy problem z włosami zaczyna się na skórze głowy i to tam należy szukać jego rozwiązania. Zatem pamiętajmy, by obserwować skórę głowy i to do niej dobierać szampon. Przy przetłuszczaniu należy zwracać uwagę, czy szampon zawiera wyciagi z pokrzywy, skrzypu. Przy wypadaniu w składzie figuruje rzepa, rozmaryn, brzoza. Przy swędzącej skórze głowy dobrze sprawdzają się szampony dla wrażliwców, które nie tyle zawierają w składzie coś łagodzącego, co są pozbawione substancji zapachowych, silnych detergentów czy alkoholu. Przy suchości skalpu dobrze sprawdzają się wszelkiego rodzaju proteiny, jednak należy uważać, by zbytnio skalpu nie obciążyć, czego skutkiem będzie nadmiernie przetłuszczenie.

Wracając teraz do głównego tematu, spotykam się często z tym, że szampony są używane w sposób niezgodny z radą producenta, co skutkuje negatywną opinią "bo on nie działa". Owszem, sa produkty które sprawdzają się genialnie używane niezgodnie z przenaczeniem, ale to są wyjątki, nie można traktowac tego jak reguły - szampon źle myje głowę, to może do ciała będzie się nadawał. To droga donikąd.

W związku z tym, że ile blogów tyle pretensji, przedstawię największe absurdy stosowania szamponów wymienione w internecie na dzień dzisiejszy:
  •  szarpanie włosów podczas mycia. Jak już wczesniej wspomniałam, szamponem myjemy tylko skórę głowy, nie całe włosy. Z tego względu, że możemy sobie tym narobić więcej szkody niż pożytku. Raz, jeśli będziemy szarpać i na siłę myć całe włosy, zrobimy sobie mega kołtun, którego nawet najlepsza odżywka nie rozwiąże, co powoduje że podczas czesania na szczotce będzie garść włosów. Dwa, skupiając się na włosach nie domyjemy samej skóry, co spowoduje wypadanie włosów i dodatkowo będzie ich wypadać jeszcze więcej. Skórę głowy zawsze myjemy delikatnie masując ją opuszkami palców i to naprawdę wystarczy do zrobienia tego porządnie.
  • nierozrzedzanie szamponu przed myciem. Spotkałam się z tym właśnie faktem jakiś czas temu. Chodzi o to, że wylewamy szampon albo od razu na głowę albo w zagłębienie dłoni i od razu aplikujemy na skórę głowy co powoduje, że żaden szampon nie chce się wtedy spienić, a już tym bardziej dokładnie wypłukać, przez co na własne życzenie fundujemy sobie łupież.
  • brak zgodności używania z radą producenta. Czasami szampony nawet przy delikatnych detergentach myjących zawierają dużo naturalnych substancji o silnym działaniu, co powoduje że nie zawsze taki szampon nadaje się do stosowania codziennie. Jest też odwrotnie, czasem szampon by zadziałał (np. ten na wypadające włosy) musi być stosowany często i najlepiej kilka minut trzymany na głowie. Dlatego jeśli producent zaleca 3 razy w tygodniu bądź codziennie to tak ma być, bo inaczej stosowany też może zadziałać, ale nie musi.
  • używanie źle dobranego szamponu. Wydaje się oczywiste, że szampon ma myć głowę i starczy. Nie do końca tak właśnie jest. Jeśli mamy źle dobrany szampon, wywoła on więcej szkody niż pożytku. Ten punkt mocno wiąże się z początkiem posta, czyli z tym że błędnie dobieramy szampon do włosów, a nie skóry głowy. Jeśli skalp się przetłuszcza to szampon proteinowy tylko problem pogłębi, a na pewno go nie rozwiąże. A włosy na długości zostaną takie suche jak były od pooczątku.
  • brak podstawowej wiedzy o składach. Dzisiaj każdy posiada jakieś minimalne pojęcie na temat substancji najcześciej używanych w kosmetyce, bombardują nas tym z każdej strony reklamy, jednak mimo to nie spoglądamy co jest na samym początku składu. Z tego względu wymagamy by szampon doskonale domywał wszystko, wszelkie silikony, a mimo to kupujemy ten dla dzieci bez silnych (lub czasem jakichkolwiek) detergentów.
  • używanie szamponu w zupełnie innym celu. Ten punkt to apogeum wszelkich bzdur jakie wyczytuję czasem w opiniach o kosmetych. Internautka potrafi kupić szampon nie związany z potrzebami jej włosów, używać go np. jako żelu do kąpieli, myć nim pędzle lub (o zgrozo!) traktować go jako płyn do higieny intymnej i mieć pretensje, że on nie działa jak powinien, chociaż ani razu nie umyła nim głowy.
Sama kiedyś popełniałam ten błąd, że kupowałam szampony ziołowe, szarpałam nimi włosy, były one cały czas suche i spuszone, twierdziłam że to wina szamponu, zmieniałam na ten o bogatszym składzie do włosów suchych, co doprowadzało do tego, że miałam stale tłuste włosy rano po myciu wieczornym. Koło się napędzało, aż w końcu sama doszłam do tego, że jeśli skalp mi się tłuści to to jego mam przede wszystkim umyć, a nie resztę włosów.

Morał z tego jest taki, że nie interesujemy się tym co robimy, a mamy pretensje do całego świata że coś nie działa :)