wtorek, 13 stycznia 2015

O filtrach słowo na zimę

źródło: www.wizaz.pl
 
 
O filtrach przeciwłonecznych powiedziano już praktycznie wszystko. Rozłożono je na części pierwsze, ponarzekano, pochwalono, skrytykowano, oskarżono o powodowanie nowotworów, ale w niebiosa też już je wyniesiono. Co chwilę pojawiają się nowi eksperci w tym temacie, którzy mącą w głowie do takiego stopnia, że człowiek już nawet nie wie gdzie szukać prawdy.
 
Ja nie mam zamiaru mówić tego, co wszyscy, dokonywać podziałów ani tym podobnych. Pokrótce powiem z czym to się je, a potem powiem, o co mi właściwie dzisiaj chodzi.
 
Filtry dzielimy na fizyczne i chemiczne. Pierwsze, nazywane również mineralnymi, polegają na odbijaniu promieni słonecznych, tworzą na powierzchni skóry błyszczące "ekrany". To są właśnie te mniej przyjemne filtry. Bardzo bielą, bardzo się błyszczą i to niezależnie od typu skóry, bywają mocno komedogenne i są najczęściej polecane do stosowania na buzie dzieci, ze względu na zawartość naturalnych składników zapewniających ochronę przeciwłoneczną. No i, przede wszystkim, są bardzo tanie.
Filtry chemiczne działają na zasadzie pochłaniania promieni słonecznych i zamieniania ich na niegroźną energię cieplną. Filtry te wnikają w naskórek, przez co są prawie idealne - nie bielą, nie błyszczą się, idealnie współpracują z makijażem. Prawie idealne, ponieważ ze względu na obecność substancji chemicznych są mocno drażniące, nie nadają się dla alergików. No i są drogie.
 
Zmierzając do sedna, ostatnio doszłam do wniosku, że od kiedy łuszczy mi się buzia tej zimy, narażam skórę na promieniowanie i niczym jej nie chronię. Tylko problem w tym, że jak mam rano wstać, nałożyć krem, filtr, podkład, puder, to okropnie mi się nie chce. Dlatego pomyślałam, że połączę kilka w jedno. I tu pojawiają się schody.
 
Zwykły filtr chemiczny - wygoda na plus, ale nie zakrywa nic. O tej porze roku moja cera wariuje strasznie, pojawiają się czerwone plamy, koloryt jest nierówny, dlatego brak lekkiego podkładu nie wchodzi w grę. Więc wracamy do punktu wyjścia, czyli nakładaniu kilku warstw naraz.
 
Barwiony filtr mineralny - będzie się błyszczał i lepił. Takich filtrów jest bardzo mało na rynku, a jak już są, to w tragicznych kolorach, z reguły pomarańczowych. Dodatkowo będzie się ścierał szybciej niż inny, powstaną plamy, a nie zawsze mamy stały dostęp do lustra by móc uzupełnić ubytki. Trzeba co kilka godzin ponawiać aplikację, mocno go matowić, ale jest tani. Tylko pojawia się inny problem - w filtrach barwionych nie jesteśmy w stanie nałożyć zalecanej ilości filtra nie robiąc przy tym efektu maski.
 
Azjatyckie kremy BB - przyjemne z pożytecznym - filtry (wielokrotnie bardzo wysokie) i podkład w jednym. Problemem jest to, że trzeba je matowić, bo zawierają filtry mineralne. No i oczywiście dostępność i obecność dość konkretnej chemii w składzie. Na plus trwałość i wydajność oraz możliwość wyboru krycia.
 
Jak widać, nie doszłam do rozwiązania. Najlepszy dla mnie na tę chwilę byłby barwiony filtr chemiczny. Przeskoczyłabym cenę, nieodpowiednią barwę. Tylko takiego filtra nie ma :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz